W walce o Melanię

Melania, podopieczna naszej Fundacji, pilnie potrzebowała pieniędzy na niezbędną operację. Na jej apel odpowiedzieli ci, którzy przeszli podobną walkę o zdrowie swojego dziecka – rodzice śp. Dawida Zapiska. Niezwłocznie przekazali środki z subkonta zmarłego syna na operację Melanii.

Walka o życie  Melanii rozpoczęła się jeszcze przed jej urodzeniem.

Mama Melanii bardzo chciała, aby 4-letni wówczas Mateuszek miał rodzeństwo. Pragnęła zapewnić swoim dzieciom radosne i beztroskie dzieciństwo. Marzyła, by były dla siebie oparciem, gdy jej kiedyś zabraknie.

Przed urodzeniem Melanii jej mama pięć razy poroniła. Szósta ciąża od niemal samego początku była zagrożona. Już w trzecim miesiącu ciąży mama trafiła do szpitala i musiała leżeć do porodu, bez możliwości wstania nawet do toalety. W szpitalu przeszła gehennę, sączyły się jej wody płodowe, a lekarze twierdzili, że nic już z tego nie będzie i że trzeba usunąć, czekali tylko, aż wyniki morfologii krwi wskażą na zagrożenie zdrowia wywołane martwą ciążą.

Któregoś ranka pojawiły się skurcze. To był dopiero 25 tydzień ciąży. Nie udało się ich powstrzymać. Na sali porodowej lekarz powiedział, że dziecko jest dziewczynką, ale bardzo, bardzo maleńką. Mama zasnęła. Obudziła się po dwóch dniach, zapytała tylko, jak czuje się jej córeczka i zasnęła na następny dzień.

Później dowiedziała się, że lekarze musieli ratować i ją, i jej dziecko.

Mamę przewieziono na oddział poporodowy. Bez dziecka. Zadzwonił lekarz z oddziału intensywnej terapii neonatologicznej, który zajmował się malutką Melanią. Powiedział, że dziecko nie oddycha, nie ma własnego krążenia, że jego stan jest krytyczny. Mamę Melanii na jej prośbę zawieziono do córki, do szpitala obok. To, co zobaczyła, przeszło jej oczekiwania.

Melania. Maleńka istotka prawie niewidoczna wśród rur, rurek, w ogromnym inkubatorze, zaintubowana, pokłuta… Taka maleńka… Rozcięty nosek, by móc włożyć rurkę, w rozwartej buzi respirator ratujący życie, nóżki i rączki, a w nich cieniutkie żyłki pokłute igłami.

Lekarze nie dawali jej żadnych szans. Ból i bezradność nie do opisania. Każdy dzień, każda jego chwila, każda sekunda była pełna niepokoju, oczekiwania, nadziei. Strach przed najgorszą wiadomością: „proszę przyjechać pożegnać się z córką”.

Jednak Mela żyła. Nie poddawała się. Każdy przeżyty przez nią dzień przynosił mamie wielką radość, że jest z nią o ten jeden dzień dłużej… Każdy gram wagi więcej był na wagę złota, bo dawał o gram więcej sił, by walczyć.

Melania jako skrajny wcześniak leżała w szpitalu trzy miesiące, przez prawie dwa była pod respiratorem, walczyła. Retinopatia wcześniacza ustąpiła samoistnie, co było zaskoczeniem dla lekarzy, a dla mamy ogromną dumą. Dziewczynka rehabilitowana była od momentu, gdy tylko jej stan się ustabilizował, gdy zaczęła sama oddychać… Mama cierpiała razem z nią. Pisała do niej listy, gdy Mela jeszcze była w szpitalu, pisała, jak bardzo za nią tęskni, jak walczy razem z nią, jak to będzie, gdy będzie już duża i mama będzie jej czesała kitki z kokardami, jak będą spacerować po lesie…

Kiedy Melania wyszła do domu, rozpoczęła się walka o jej zdrowie.

Diagnoza: dziecięce porażenie mózgowe czterokończynowe z przewagą strony prawej. Nikt nie potrafił powiedzieć, jakie będą konsekwencje wynikające z uszkodzeń w mózgu Meli, ale wszyscy byli przekonani, że jak najwcześniejsza rehabilitacja jest niezbędna. Na rehabilitację Mela jeździła z mamą. W jedną stronę dwie godziny, a czasem dłużej – tramwajem, autobusem, na piechotę. W deszczu, śniegu, mrozie…

Walczyły obie, razem. I ta walka trwa do dziś.

Mela zaczęła chodzić w wieku trzech lat. Gdy miała 3,5 roku, zaczęła mówić. Do siódmego roku życia nie umiała jeść ani gryźć.

Kiedy miała trzy latka, pojechała z mamą na turnus rehabilitacyjny. Taki intensywny, zintegrowany system rehabilitacji to dla chorych dzieci wspaniały czas, czas wzmożonego pobudzania do rozwoju i fizycznego i psychomotorycznego. Ale turnus trwał tylko dwa tygodnie… Kosztował bardzo dużo, nie było pieniędzy na kolejny. Rehabilitacja raz w tygodniu niestety niewiele pomagała, ale była.

Mama Meli robiła co w jej mocy, by pomóc córce. Później, ze względów finansowych, musiała zrezygnować z rehabilitowania Meli. Nie było jej już na to stać. Jej drogi z tatą Melanii się rozeszły, została sama z dziećmi i zobowiązaniami finansowymi byłego męża, który na dodatek nie płaci zasądzonych alimentów. W niedługim czasie rozstrzygną się losy mieszkania, które zamieszkuje z dziećmi. Niestety, są sprawy, którym człowiek musi się poddać, choć bywa, że nie chce się już żyć, że nie ma już sił ani nadziei…

Melunia w wieku sześciu lat poszła do szkoły. To ogromny sukces. Ma koleżanki, kolegów, jest towarzyska, otwarta, radosna, ciekawa świata. Stara się, jak może, uczyć dobrze, skupiać uwagę na poleceniach, ładnie pisać, co jest przy jej chorobie nie lada wyzwaniem. Ale Melania urodziła się z wolą walki, jest ambitna, dokładna, sumienna.

Ma dwa marzenia: mieć zdrową rękę, oczko i nóżkę oraz zostać w przyszłości kierowcą rajdowym.

Mama tak opowiada o córeczce: „Czasami Mela widzi swoją niepełnosprawność, nazywa swoją chorobę, mówi o niej. Wzruszające i bolesne jednocześnie jest słuchanie jej pytań, dlaczego urodziła się z taką rączką, że nic przez tą rączkę nie może zrobić.

Czasem bije chorą rączkę, czuje, że ją blokuje, upośledza, ale ja mówię jej, że właśnie tę rączkę kocham najbardziej…”.

Jest tylko jeden plac zabaw, na którym Melania może się samodzielnie bawić, wchodzić na zjeżdżalnie, cieszyć się i czuć się równą innym dzieciom. Tylko jeden plac zabaw, oddalony od domu o ok. 3 km.

W tym roku Melanii i jej mamie udało się wyjechać na turnus rehabilitacyjny po raz drugi. Dopiero po czterech latach, podczas gdy lekarze rehabilitanci mówią, że dziecko powinno takie turnusy odbywać co sześć tygodni.

Dzięki prowadzonym tam zajęciom Melania nauczyła się gryźć. W wieku siedmiu lat. Dotąd jadła tylko serki i przemielone zupy. Turnusy obejmują nie tylko zajęcia fizjoterapeutyczne, ale także rozwój wielozmysłowy, a nawet naukę prawidłowego gryzienia, żucia i połykania. Takie turnusy są niezbędne dla Melanii i innych dzieci z porażeniem mózgowym, dają niewiarygodne efekty, zwłaszcza wtedy, gdy są częste i systematyczne.

Dzięki ludziom dobrego serca udało się dotrzeć do lekarza, który nowoczesną metodą operuje dzieci z takimi dysfunkcjami fizycznymi, jakie ma Melania.

Doktor Alexey Repetunov w szpitalu w Krakowie operuje dzieci metodą fibrotomii. Poluzowanie, nacięcie napiętych mięśni zwalnia uwięzione kości, co ułatwia prawidłowe funkcjonowanie kończyn. Operacja dała Melusi szansę na lepsze życie, a jej mamie nadzieję, że córeczka będzie sprawniejsza i szczęśliwsza. Operacja kosztowała 11 000 zł. Zgromadzenie takich środków dla mamy Melanii byłoby niemożliwe.

Rodzice śp. Dawida Zapiska, naszego podopiecznego, przekazali znaczącą kwotę na leczenie Melanii. Dzięki nim operacja odbyła się na początku listopada 2012 roku.

Dziś Melania wraca do zdrowia, operacja się powiodła. Jej efekt już zaczyna być widoczny, pojawia się swoboda w prostowaniu palców chorej ręki (nadgarstek jest przygięty, ale w wyniku deformacji kości nadgarstka). Przed Melanią długa i intensywna rehabilitacja w drodze ku pełnej sprawności.